poniedziałek, 1 lutego 2016

Bardzo to nie warto

Jestem wielkim orędownikiem self-publishingu, wyłączywszy sytuację, kiedy korzystają z niego grafomani, by wciskać czytelnikom żenujące płody swojej pisarskiej nieudolności. Ale będę odradzał zostanie self-publisherem. Odnoszę się tutaj do tekstu Bartosza Adamiaka, który do tego zachęca.

Adamiak wskazuje, że profesjonalne przygotowanie książki to obecnie stosunkowo niewielki wydatek. To prawda. Myślę, że mając powieść średniej objętości, w cenie kilku tysięcy złotych zmieścimy się z redakcją i składem na przyzwoitym poziomie, ładną okładką i drukiem normalnego nakładu (nie kilkuset czy w ogóle kilkudziesięciu egzemplarzy na cyfrze). Problem zaczyna się później: gdzie to sprzedać? Adamiak jest świadom, że autor-wydawca ze swoją książką nie przebije się ani do księgarni, ani do mediów. I rozwiązuje problem bardzo prosto: jest internet. „Przepotężne” narzędzie, w którym są social media i Allegro. Kwestia marketingu, który my, dzieci sieci, wyssaliśmy z mlekiem matki. Pytanie: skoro to takie proste, dlaczego nikomu się nie udaje? Odpowiedź też jest prosta: bo to myślenie życzeniowe. Można sobie cytować zen i inne tego typu sentencje, do których rzekomo wystarczy się zastosować, by zrealizować swoje pragnienia, a przykra życiowa prawda jest taka, że wyżej dupy nie podskoczysz.

Okoliczności są takie, że obecnie nie da się w Polsce zaistnieć w zbiorowej świadomości jako pisarz, próbując robić karierę przez internet. Książki cały czas sprzedają się głównie w księgarniach stacjonarnych, owszem, sprzedaż w internecie rośnie, ale nawet wtedy czytelnik najczęściej kupuje książkę autora, o którym dowiedział się z prasy, a nie z blogów. Zresztą nie ma nawet specjalnie innej możliwości, bo żeby trafić do księgarni internetowej, na ogół trzeba się najpierw znaleźć w stacjonarnej hurtowni. A na Allegro to można odnieść sukces, sprzedając majtki, a nie własną książkę. To tłumaczy, dlaczego żadnemu self-publisherowi działającemu jedynie czy głównie w internecie nie udało się nawet uzyskać nakładu, jaki bez problemu uzyskują pisarze publikujący w wydawnictwach. Nie uwzględniam oczywiście przypadków, kiedy self-publisher jest znany np. jako bloger, bo to bardziej odpowiada sytuacji celebryty niż pisarza. Jeśli ktoś najpierw wydał książkę, a potem założył bloga, żeby ją wypromować, to poległ.

Adamiak upatruje przyczyny nędzy polskiego self-publishingu w tym, że źle się o nim pisze. I liczy na to, że będzie lepszy PR, kiedy pojawi się polska Amanda Hocking. Moim zdaniem to całkowicie błędna diagnoza. Słusznie pisze się źle, skoro to głównie deska ratunku dla grafomanów, których odrzuciły normalne wydawnictwa. Ale self-publishing nigdzie nie ma dobrej opinii. Niemiecka platforma self-publishingowa Tolino ma kilku dystrybutorów, którzy rozprowadzają również książki wydawnictw. Część z nich książki z Tolino umieściła w dziale „Self-publishing”. Efekt? Śladowa sprzedaż. Tymczasem self-publishing ma się w Niemczech doskonale. Zawdzięcza to Amazonowi. W ogóle w każdym kraju, w którym self-publishing zaistniał, stało się to dzięki Amazonowi. Bez Amazonu nie byłoby Amandy Hocking. I dlatego żadnej Amandy Hocking w Polsce nie będzie, dopóki nie będzie Amazonu.

Nie chodzi oczywiście o sam Amazon jako firmę, tylko o stosowany przez niego system sprzedaży. A konkretnie ranking sprzedaży i rządzące nim zasady. Przede wszystkim ranking jest uczciwy, nie jest to lista bestsellerów Empiku, gdzie książka zostaje bestsellerem, bo wydawca zapłacił, żeby ją tak nazywano. Amazon koryguje „ręcznie” ranking tylko w jeden sposób: nie umieszcza w nim tytułów z kategorii „Erotyka”. Ranking uwzględnia sprzedaż z danego okresu, a nie całościową, co powoduje, że lista nie zostaje zabetonowana przez najsłynniejsze bestsellery. I, co dla self-publisherów najważniejsze, nie rozróżnia między tytułami opublikowanymi samodzielnie a wydanymi przez wydawnictwa.
Sprzedane egzemplarze windują książkę w rankingu, co z kolei skutkuje tym, że jest ona również częściej pokazywana czytelnikowi w samym Amazonie (np. polecana tym, którzy kupili książkę o podobnej tematyce). Promocyjne działania autora dają więc sprzężony efekt, bo nie kończy się na zakupie książek przez te osoby, które zachęcił. Do tego w kategoriach mniej obleganych (bo ranking jest nie tylko globalny, lecz także dla każdej kategorii z osobna) można się znaleźć wysoko z naprawdę niewielką liczbą sprzedanych książek, co może stanowić trampolinę do spektakularnego awansu. Jeden z początkujących niemieckich autorów napisał powieść z akcją w czasie wojen krzyżowych. Jako debiutant w kategorii „Powieści historyczne” prawdopodobnie by przepadł ze względu na dużą konkurencję, ale dodał swoją książkę również do kategorii „Religia”. I na długo zagościł do czołówki, co, również wedle jego oceny, było skutkiem tego, że w tej niszowej kategorii wysforował się na pierwsze miejsce.
Pozycja książki podawana jest zawsze, a nie tylko, kiedy autor jest w puli najlepszych. Na przykład moje dwa opowiadania kryminalno-sądowe „Tödliches Gebot” i „Die Rivalin”, które napisałem po niemiecku i obecnie udostępniam łącznie, były wczoraj na miejscu 151 903, co oznacza, że znalazły się w tak zwanej nirwanie i się nie sprzedają. Niemcy przyjmują, że książka jest widoczna i schodzi, kiedy jest w pierwszych dziesięciu tysiącach. Samo „Tödliches Gebot” było w pewnym momencie w okolicach siedmiotysięcznego miejsca z kawałkiem.

Opisany system spowodował, że w pierwszej setce bestsellerów niemieckiego Amazonu regularnie połowę stanowią książki self-publisherów. Proszę zgadnąć (to nie retoryczny zwrot, proszę podać jakąś liczbę przed przewinięciem w dół), ile egzemplarzy _dziennie_ trzeba sprzedawać, żeby wylądować w pierwszej setce.

N
A
J
P
I
E
R
W

Z
G
A
D
N
I
J

Dane zaczerpnąłem z serwisu Die Self-Publisher-Bibel prowadzonego przez Matthiasa Mattinga, pochodzą one ze stycznia 2013 r.:

Miejsca 1-1o: znacznie ponad 1000
Miejsca 11-30: 200 egzemplarzy dziennie
Miejsca 31-60: 120 egzemplarzy dziennie
Miejsca 61-100: 80 egzemplarzy dziennie

Wśród polskich self-publisherów sprzedanie łącznie 500 egzemplarzy uchodzi za gigantyczny sukces, a sprzedaż kilkudziesięciu egzemplarzy z całą powagą podawana jest jako dobry rezultat.

Nie ma żadnego powodu, żeby Amazon nie zadziałał w ten sam sposób, jeśli wszedłby do Polski, chociaż Adamiak twierdzi inaczej. Nie ma tu żadnej zdecydowanej konkurencji, o którą mógłby się rozbić, jak E-bay o Allegro. Skala byłaby mniejsza niż w Niemczech, skoro rynek książki jest dużo mniejszy, ale wystarczająca, by self-publishing stał się atrakcyjny dla autorów potrafiących pisać, a nie tylko dla grafomanów. A to poprawiłoby opinię o self-publishingu. Tylko właśnie kolejność jest odwrotna. Najpierw dobrzy pisarze publikujący samodzielnie muszą mieć realną możliwość dotarcia do czytelników, a nie zmiana opinii wskutek jednego spektakularnego sukcesu á la Amanda Hocking spowoduje, że czytelnicy zaczną kupować te książki. W tej chwili takiej możliwości nie mają, o czym już pisałem. Na to, że jakaś polska księgarnia, gdzie rzeczywiście są kupujący, np. Publio, wprowadzi system podobny do tego w Amazonie, nie ma co liczyć. Pozostaje czekać na Amazon. Tyle że może być to czekanie do usranej śmierci.

10 komentarzy:

  1. Mam pewne wątpliwości co do "uczciwości" Amazonowego rankingu - m.in. na TheHustle jest całkiem niezły artykuł na ten temat (po angielsku, niestety): http://thehustle.co/underground-world-of-kindle-ebooks

    Natomiast całkowicie zgadzam się, że Amazon jest świetną trampoliną dla autorów niezależnych. Sam w ciągu niecałych dwóch tygodni "wprowadziłem" parę tekstów do top 300 (choć może powinienem napisać, że wprowadziły się same, bo marketingu było w zasadzie zero?), więc zawsze jest to przynajmniej pewien efekt psychologiczny.

    Może pewnym rozwiązaniem (albo przynajmniej półśrodkiem) byłoby pójście w "papier" zamiast w e-booki? Polskich książek na Amazonie jest coś koło 170 tysięcy. Zastanawia mnie też (tu chyba może być trochę większy problem z dotarciem do danych), jak Amazon wpłynął na wolumen sprzedaży tych polskich tytułów, które się w nim znajdują.

    No i - niestety - na drugim biegunie są autorzy posługujący się Sowią metodą "wrzucę do Google Translate, połączę oba pliki i oznaczę jako wersja dwujęzyczna".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Artykuł jest średnio wiarygodny, przechwałki jakiegoś anonima, z faktami trochę gorzej. I wcale nie dowodzi nieuczciwości rankingu, co najwyżej tego, że bezwartościowa książka może znaleźć się w nim wysoko. I nie za łapówkę dla Amazonu, tylko nadal w wyniku wysokiej sprzedaży, napędzonej na przykład lewymi opiniami. Tyle że bohater artykułu zapomniał wspomnieć, że Amazon z takimi opiniami dość skutecznie walczy: podejrzane są kasowane, wyżej punktowane są opinie wystawione przez osoby, które książkę zakupiły, jedną z takich fabryczek lewych recenzji Amazon podał do sądu itd.

      Top 300 to szalenie wysoko. Można prosić o więcej szczegółów, bo znalazłem jeden Pana utwór, „Metro”, i jest on na pozycji blisko dwuipółmilionowej, co wydaje mi się dość sporym zjazdem z miejsca trzechsetnego?

      Polski self-publisher nie może wejść w książki papierowe w Amazonie.

      Skąd Pan wie, że Sowa tłumaczy swoje gnioty przez Google Translator?

      Usuń
    2. Od końca:
      Czy konkretnie Google Translator, tego nie jestem pewien. Natomiast w swoich dwujęzycznych książkach na Amazonie Sowa sam się przyznaje, że utwór zawiera przekład automatyczny PL->EN.

      Czy platforma druku na życzenie Createspace (chyba sprzężona z Amazonem) nie umożliwia self-publisherowi wejścia w książki papierowe?

      Widzę, że ucięło mi dość istotny kawałek wypowiedzi. Top 300 w kategorii (czyli i tak pośród, jak mniemam, co najmniej dziesiątek tysięcy pozycji), nie w ogólnym rankingu. Ogólny top 300 to faktycznie byłoby coś. :-) Więcej szczegółów niestety niezbyt, bo (zabrzmię trochę jak Sowa, wiem) publikowane pod pseudonimem (jako że to literatura wagonowa i niekoniecznie chciałbym mieć ją bezpośrednio powiązaną z nazwiskiem). Zresztą to nie chwalenie się (bo wcale nie uważam, że jest się czym chwalić), a raczej wniosek, że na Amazonie stosunkowo łatwo wybić się przynajmniej na czoło kategorii, skoro nawet mnie udało się osiągnąć chyba wcale nie najgorszą pozycję przy w zasadzie zerowych nakładach.

      Co do artykułu: jest też i druga część, osobiście uważam to - mimo całej otoczki anonimowości i ogólników - za dość wiarygodne, przynajmniej w kwestii windowania rankingów lewymi zagraniami (choć to tylko moje zdanie - być może nie mam racji i faktycznie to stek bzdur). Przy czym, oczywiście, nie traktuję tego jako prawdy objawionej - raczej sygnalizację pewnych zjawisk. Choć pełna zgoda - system Amazonu jest o niebo lepszy od Empikowego.

      Usuń
    3. Skoro Sowa się przyznaje, to trudno mieć pretensje. To znaczy, jeśli nie daje tego tłumaczenia po to, by dotrzeć do czytelników anglojęzycznych, a jedynie chroni się przed wywaleniem książek. Choć w jego wypadku nie da się wykluczyć, że zakłada, że automatyczny przekład nadaje się do czytania. I nie da się też wykluczyć, że automatyczny przekład w pełni oddaje poziom jego prozy :-)

      CreateSpace jest sprzężona z Amazonem, ale właśnie dlatego założyłem, że obowiązuje to samo ograniczenie językowe, co przy e-bookach. Nie jest tak?

      Do drugiej części artykułu nie dotarłem, ale należy odróżnić między nieuczciwym rankingiem prowadzonym przez sprzedawcę a nieuczciwymi próbami wywindowania się w rankingu przez użytkowników. Nawet jeśli te próby są do pewnego stopnia skuteczne, to jednak oszuści stanowią margines i nie pozbawiają innych szans na osiągnięcie przyzwoitego miejsca.

      Usuń
  2. W CreateSpace nie istnieje ograniczenie językowe. Można spokojnie publikować w języku polskim. Pozdrawiam. Ernest Filak

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za informację. A jaki jest sens takiego przedsięwzięcia? Matting podaje, że w przypadku self-publishera na 10 e-booków sprzedaje się jeden egzemplarz papierowy. Mówimy o języku niemieckim. Czy słusznie podejrzewam, że w przypadku polskiego wygląda to jeszcze gorzej?

      Usuń
    2. Przyznaję, że sensu finansowego w tym nie ma. Wrzuciłem swoje pozycje raczej z ciekawości, aby sprawdzić jak działa system i jestem pod dużym wrażeniem sprawności działania tej platformy. W poniedziałek założyłem konto i załadowałem książki. Czekałem kilka godzin na akceptację administratora. Po czym wybrałem opcję zakupu jako autor. Zapłaciłem połowę ceny tj. 4$ za sztukę.W ciągu kolejnych trzech dni książki zostały wydrukowane w Charleston i odebrałem je w Polsce. Jak dla mnie niesamowite tempo.
      Reasumując, jaki widzę sens działania CreateSpace? "Grafomani" tacy jak ja nie muszą topić ciężkich pieniędzy w polskich pseudo wydawnictwach. Wystarczy zapłacić cztery dolce aby mieć książkę na półce ;P
      A jeśli mogę dodać coś od siebie do głównego wątku. Również wycofałem się całkowicie z polskiego rynku. Virtualo rozczarowało mnie pod każdym względem. Amazon to jest niedościgniony fenomen w dziedzinie sprzedaży ebooków. Raporty sprzedaży, przelewy do banku, wszystko zawsze działa na tip top. Za jednym wyjątkiem...czasami wywalają polskojęzyczne pozycje.

      Usuń
  3. Czy zatem Andrzej Sapkowski, mając tak znakomitą reklamę, jaką jest odnosząca sukcesy trylogia gier o Wiedźminie, autorstwa firmy CD Projekt, powinien był olać tradycyjne wydawnictwa, dogadać się z tłumaczami i wstawić przekłady swojej sagi na Amazon; Sam sobie sterem, żeglarzem, agentem?

    W każdym bądź razie TUTAJ można podpisać petycję do Amazonu o support dla polskich książek: Paweł Pollak już ją podpisał.: https://www.change.org/p/kooy-wp-pl-power-to-the-witcher-support-polish-ebooks-on-amazon .Michał Szymański

    OdpowiedzUsuń
  4. Inny ciekawy artykuł na temat Amazona. http://observer.com/2016/02/behind-the-scam-what-does-it-takes-to-be-a-bestselling-author-3-and-5-minutes/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słaby ten artykuł, bo nie wiadomo, co autor udowadnia. Że łatwo uzyskać status bestsellera w Amazonie? Ten dowód oparty jest na manipulacji, bo bestseller Amazonu a bestseller w danej kategorii to dwie różne rzeczy, co autor przez pół artykułu przemilcza. Co więcej, wyciął z bannera informację, która zawsze przy nim widnieje, że to nie jest bestseller w ogóle, tylko w danej kategorii. Że w „dziwnej” kategorii kilka sprzedanych książek daje pierwsze miejsce? Nikt z tego nie robi tajemnicy. Że tacy bestsellerowi pisarze z trzema sprzedanymi egzemplarzami chwalą się swoim bestsellerowym statusem? Żadnych przykładów. Że można wrzucić do Amazonu bezsensowną książkę? Przecież mu ją usunęli.

      Usuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.